Po kilku dniach ładnych fal nastały dni kiepskie, pojawił się również deszcz na szczęście i nieszczęście. Dzięki deszczowi powietrze zrobiło się przyjemniejsze o poranku i po raz pierwszy udało mi sie przespać prawie całą noc. Wraz z pojawieniem się deszczów pojawiło się więcej owadów, krabów i jedna małpa. Krabów jest tyle że codziennie rano wynosimy pełne wiadro z naszego patio. Te stworzenia są wstanie chodzić po ścianach i nie spadać co oznacza że przedostają się do naszego pokoju i podczas nocy słychać jak stukają, tuptają. Pozostaje się jedynie przyzwyczaić i próbować zasnąć z nadzieją że nie dobiorą się do stóp:). Małpa która się pojawiła przetrwała tylko jedną noc i zmarła. Nadworny rzeźbiarz hostelu Matylda (tak nazywany jest starszy Hombre który wyrzeźbił wszystkie żółwie i inne pierdołki) mówił że to było do przewidzenia, ponieważ małpy zazwyczaj siedzą wysoko na drzewach a ta wisiała bardzo nisko i była smutna. Małpe pochowano.
My cały czas staramy się zrobić 2 sesje surfowania w ciągu dnia niezależnie od tego czy są dobre czy kiepskie warunki. Nawet Edzia się wciągneła i zaczeła łapać zielone fale, koncentruje się na przyzwyczajeniu do prędkości i wskoczeniu na desce. U siebie również zauważyłem postępy oraz czerwono czoło od słońca, wskakiwanie na deske i postawa coraz lepsze. Rady i opinie pobieramy od zaprzyjaźnionych francuzów Gijon i Mathew, którzy są znacznie lepsi od nas:)
Miałem również kilka dłuższych ślizgów, staram się jak najdłużej pływać wzdłuż fali wznoszą się na niej i opadająć. Dużo jeszcze ćwiczenia przedemną:) Mam nadzije żę jak pojawią się lepsze dni będzie lepiej. W każdym razie postępy czuć!!!
Pewnego dnia wybraliśmy sie na łowienie ryb. Taka przyjemność kosztuje około 35 dolarów na godzine, minimum 3 godziny, maksymalna ilość osób to 8. W tych 35 dolarach ma się łódke z 4 wędkami i z dwoma lokalesami którzy wiedzą gdzie płynąć. Łowienie jak łowienie zarzuca się wędke i trzyma a łódka płynie. Po chwili Edzi wędka zaczyna wydawać przyjemny świst ciągnącej się żyłki, po 10 minutach walki i małej pomocy Edzia wyciąga wielką rybe jak na obrazku.
W ciągu 3 godzin nasza 6 złowiła 8 ryb o nazwie Jack Mackrel-czyli jakiś lokalny typ naszej makreli;). Z nadzieją niezłej wyżerki poprosiliśmy Alvaro żeby przygotował nam rybe a w zamian 6 pozostały damy jemu. Alvaro pomaga w hostelu oraz biednym ludzią w swojej rodzinnej miejscowości Rivas. Kilka ryb miał przeznachyć na swoją rodzinę a resztę rozdać biednym. W końcu gringos jakoś się przysłużyli.
Ryba po wypatroszeniu miała kolor czerwono- bordowy. Rozpaliliśmy ognisko na plaży, dodaliśmy czosnek, pieprz i sól i położyliśmy na ognisku. Po kilku minutach spróbowaliśmy i smak był jak by to powiedzieć bardzo intensywny, generalnie im bardziej zesmażona tym lepiej. Możnaby powiedzieć, że filet tej makreli wyglądał jak niezł kawał steka. Byliśmy jednak rozczarowani ale Gijon stwierdził że jest okej i zjadł sporą porcje. Podobno je wszystko.Postanowiliśmy więc zabić ten przedziwny smak butelką lokalnego rumu (a może dwóch). Impreza skończyła się kąpielą w oceanie przy świetle księżyca;)i z mnóstwem przedziwnych stworzeń........hmmm...nice.....
Ok to idziemy zrobić spaghetti. Najpierw jednak po drewno na ogień. Matylda to bardzo ekologiczny hostel:) pa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz