wtorek, 27 kwietnia 2010

Nasze postępy i ryby


Po kilku dniach ładnych fal nastały dni kiepskie, pojawił się również deszcz na szczęście i nieszczęście. Dzięki deszczowi powietrze zrobiło się przyjemniejsze o poranku i po raz pierwszy udało mi sie przespać prawie całą noc. Wraz z pojawieniem się deszczów pojawiło się więcej owadów, krabów i jedna małpa. Krabów jest tyle że codziennie rano wynosimy pełne wiadro z naszego patio. Te stworzenia są wstanie chodzić po ścianach i nie spadać co oznacza że przedostają się do naszego pokoju i podczas nocy słychać jak stukają, tuptają. Pozostaje się jedynie przyzwyczaić i próbować zasnąć z nadzieją że nie dobiorą się do stóp:). Małpa która się pojawiła przetrwała tylko jedną noc i zmarła. Nadworny rzeźbiarz hostelu Matylda (tak nazywany jest starszy Hombre który wyrzeźbił wszystkie żółwie i inne pierdołki) mówił że to było do przewidzenia, ponieważ małpy zazwyczaj siedzą wysoko na drzewach a ta wisiała bardzo nisko i była smutna. Małpe pochowano.

My cały czas staramy się zrobić 2 sesje surfowania w ciągu dnia niezależnie od tego czy są dobre czy kiepskie warunki. Nawet Edzia się wciągneła i zaczeła łapać zielone fale, koncentruje się na przyzwyczajeniu do prędkości i wskoczeniu na desce. U siebie również zauważyłem postępy oraz czerwono czoło od słońca, wskakiwanie na deske i postawa coraz lepsze. Rady i opinie pobieramy od zaprzyjaźnionych francuzów Gijon i Mathew, którzy są znacznie lepsi od nas:)
Miałem również kilka dłuższych ślizgów, staram się jak najdłużej pływać wzdłuż fali wznoszą się na niej i opadająć. Dużo jeszcze ćwiczenia przedemną:) Mam nadzije żę jak pojawią się lepsze dni będzie lepiej. W każdym razie postępy czuć!!!

Pewnego dnia wybraliśmy sie na łowienie ryb. Taka przyjemność kosztuje około 35 dolarów na godzine, minimum 3 godziny, maksymalna ilość osób to 8. W tych 35 dolarach ma się łódke z 4 wędkami i z dwoma lokalesami którzy wiedzą gdzie płynąć. Łowienie jak łowienie zarzuca się wędke i trzyma a łódka płynie. Po chwili Edzi wędka zaczyna wydawać przyjemny świst ciągnącej się żyłki, po 10 minutach walki i małej pomocy Edzia wyciąga wielką rybe jak na obrazku.


W ciągu 3 godzin nasza 6 złowiła 8 ryb o nazwie Jack Mackrel-czyli jakiś lokalny typ naszej makreli;). Z nadzieją niezłej wyżerki poprosiliśmy Alvaro żeby przygotował nam rybe a w zamian 6 pozostały damy jemu. Alvaro pomaga w hostelu oraz biednym ludzią w swojej rodzinnej miejscowości Rivas. Kilka ryb miał przeznachyć na swoją rodzinę a resztę rozdać biednym. W końcu gringos jakoś się przysłużyli.

Ryba po wypatroszeniu miała kolor czerwono- bordowy. Rozpaliliśmy ognisko na plaży, dodaliśmy czosnek, pieprz i sól i położyliśmy na ognisku. Po kilku minutach spróbowaliśmy i smak był jak by to powiedzieć bardzo intensywny, generalnie im bardziej zesmażona tym lepiej. Możnaby powiedzieć, że filet tej makreli wyglądał jak niezł kawał steka. Byliśmy jednak rozczarowani ale Gijon stwierdził że jest okej i zjadł sporą porcje. Podobno je wszystko.Postanowiliśmy więc zabić ten przedziwny smak butelką lokalnego rumu (a może dwóch). Impreza skończyła się kąpielą w oceanie przy świetle księżyca;)i z mnóstwem przedziwnych stworzeń........hmmm...nice.....

Ok to idziemy zrobić spaghetti. Najpierw jednak po drewno na ogień. Matylda to bardzo ekologiczny hostel:) pa

sobota, 24 kwietnia 2010

Deski załatwione

W końcu dotarliśmy do naszej plaży „playa maderas” zlokalizowanej 15 km na północyny zachód od małego miasteczna San Juan Del Sur.
Manague opuszczaliśmy z zadowoleniem, tam 2 dni i na więcej nikt nie miał ochoty. Z hostelu wzieliśmy taksówkę i pojechaliśmy na terminal autobusowy. Gdy dotarliśmy na miejsce pojawiło się koło naszej taksówki około 5 osób walczących między sobą o nasze plecaki. W trosce o nasze bezpieczeństwo nie mieszaliśmy się w walkę. Zwycięzca zabrał nas do autobusu usadowił na miejscu i zarządał 2 dolary za usługę. Daliśmy jednego i rozstaliśmy się. Po dwóch godzinach jazdy dotralismy do miejscowości Rivas. W Rivas mieliśmy przesiadke i kolejne 30 minut jazdy do San Juan. Gdy siedzieliśmy w Rivas przez nasz autobus przewineło się co najmniej 20 sprzedawców oferujących baterie, ładowarki, owoce, tortile, desery lodowe, wode, grzebienie i jakieś dziwne obrazki. Gość z obrazkami walnął przemowe i sprzedał najwięcej.
W porównaniu do Managui, San Juan jest bardzo spokojne i przyjemne dużo tutaj hosteli i troche za dużo turystów. Postanowilśmy jak najszybciej opuścic to miejsce i udać się na plaże. Na plażę można dostać się jedynie jeepami lub spadachronem. Wybraliśmy niestety jeepa ze względu na ilość plecaków:) Po 30 minutach dotarliśmy na Plażę Maderas. Była godzina 17 a my byliśmy zmęczenie po całej podrózy, postanowilśmy zostać w hostelu „ Los Tres Hermanos” zlokalizowany zaraz przy plaży. Noc kosztuje 7 dolarów od osoby, w pokoju znajdowały się dwa łożka i nic więcej. Walneliśmy zimne piwo i zasneliśmy.
Wstaliśmy około 5 rano jak zwykle po przyjedzie tutaj. To co jest najpiękniejsze w Los Tres hermanos to widok z okna na ocean. Ponieważ cały czas jesteśmy bez desek więc wyruszamy z tres hermanos znaleść miejsce gdzie byśmy mogli zostać na dłużej. Idziemy plażą jakieś 30 minut i docieramy do campinugu Matilda. Matilda to jak oaza kilka domków pośród drzew z hamakami i różnymi dziwnymi ozodobami. Matilda jest prowadzona prze miłego Antoniego który uwielbia poezję i zwierzęta. Mamy tutaj dwa duże psiaki nazwane imionami pary prezydenckiej Nikaragui: Daniel i Rosalia, małego Arnolda, kilka kotów, małych krabów, i dziwnego stwora który wydaje dzwieki nocami, nikt go nie widział jak dotąd i jest nazywany „crazy shit animal”.
Antonio zaoferował nam domek z hamakiem za 25 dolarów za noc lub jeśli zostaniemy na miesiąc to 15 dolarów za noc. Nocleg jest więc trzeba zorganizować deski surfinowe. Wybieramy się więc do San Juan. Ceny desek są jednak nie tak dobre jak ceny noclegów. Używana deska spidera 7”4 kosztowała 380 dolarów oczywiście z możliwością negocjacji. Średno każdy wynajmuje deske nie ważne jaką na 2 tygodnie za 210 dolarów. Po odwiedzeniu wszystkich sklepów surfingowych udaje nam się dogadać żę weżmiemy 2 deski za 300 dolarów na miesiąc z możliwością wymiany, zamiany kiedy tylko będziemy chcieli. Bierzemy jednego Bic 7”6 dedykowanego dla Edzi a dla mnie7”2 Southpoint. Jak dotąd pływałem na 7”10 więc byłem sam ciekaw jak to będzie.
I czy wogóle uda mi się wskoczyć na nią:)
Playa Maderas to Beach break – fale załamują sie na piaskowym dnie, co jest idealne dla uczących się.



Najlepsze warunki panują podczas przypływu czyli w godzinach porannych 6-10 i popoludniowych czyli 15-18. Praktycznie cały dzień można surfować, tak jak to robi 4 localnych dzieciaków zamiast chodzić do szkoły surfują całymi dniami.

 Los Tres hermanos - Hostel
 Pyszna wołowina

sobota, 17 kwietnia 2010

W koncu jestesmy w san Juan del Sur

PO małym opóźnieniu związanym z plecakiem Marcina, wyruszyliśmy do San Juan w piątek rano. Oczywiście chickenbusem: pełnym, głośnym z karaibską muzyką w tle. Po drodze przewinęło się mnóstwo sprzedawców oferującychc bardo przedziwne rzeczy: od jedzenia po kurde jakieś zwoje słomy (my gringosi nie mamy pojęcia co to jest oczywiście). Autobus jakoś dokulał się do Rivas i poźniej mieliśmy przesiadkę do San Juan, które jest bardzo sympatycznym miastem turystycznym. Postanowiliśmy jednak zamieszkać gdzieś bliżej oceanu (W San Juan nie da się uprawiać surfingu, gdyż położone jest w zatoce) i pojechaliśmy busem do Playa Maderas - podobno surfingowego raju Nicaragui. Jechaliśmy z pół godziny w kurzu i upale, spoceni (do tego trzeba się chyba przyzwyczaić, spocony jesteś cały czas, nawet gdy leżysz w hamaku czy siedzisz w kafejce z wiatrakami, po prostu tak juz tutaj jest). Dotarliśmy do naprawdę odludnej plaży tzn. prawie zupełnie nie zagospodarowanej. Sti tam tylko jeden hostel : zbity z desek i co tam znalazł jeszcze właściciel różnych przedziwnych części. Postanowiliśmy zostać tam na jedną noc, żeby poznać trochę teren. W wodzie mnóstwo surferów i tych bardzo dobrych i ku mojej radości początkujących. Fale były dość duże ale myśle, że bedą tutaj również takie 1,5 metrowe dla mnie (Marcin pewnie poradzie sobie na tych większych).noc zapadła już o 18:30 więc o 19.30 już słodko spaliśmy (cał czas jetlag i upał nas wykańcza). Dziś jednak znależliśmy perfect camping: mamy przytulny pokoik z łazienką, hamaki na patio i szwędające się dookoła małe kraby;))))20 metrow do Plaży Matilda;)Idealnie. Zostajemy tutaj na miesiąc. Za chwilę wypożyczamy deski surfingowe i miejmy nadzieje zaliczymy pierwsze fale;)))

czwartek, 15 kwietnia 2010

Managua

Do Managui dotarliśmy wczoraj wieczorem. Pierwsze co uderza to przyjemna gorączka, która po dwóch minutach powoduje że jesteś mokry i tak już chyba pozostanie do końca. Po 20 minutach czekania na bagaż okazało się że mój plecak z spodenkami, koszulkami i majtkami został w Amsterdamie. W związku z tym musimy zostać w Managui na dwa noclegi w tych samych długich dżinsach tej samej koszulce itp:)

Wybraliśmy się dziś na miasto o godzinie 8 rano, wiadomo mały jet lag. W hostelu spotkaliśmy parę belgijską która już podróżuje od roku i zamierzają zostać kolejne pół. Więc koledzy koleżanki śmiało w drogę:) Kasztan ciebie mam tutaj na myśli.

Managua to fatalne miasto jak dotąd, taksówkarze straszą nas że wszędzie niebezpiecznie i że wszędzie należy poruszać się taksówkami. Pewnie w tym dużo prawdy ale każdy z nich to niezły biznesmen.
Dzięki papieżowi wszyscy są bardziej mili dla nas.

Do usłyszenia.