wtorek, 24 sierpnia 2010

Santa Teresa i Playa El Carmen

Z Tamarindo postanowiliśmy udać się do następnego spotu na półwyspie Nicoya. Santa Teresa położone jest na południu półwyspu-około 100 km od Tamarindo. Aby tam się dostać można wybrać shuttle busa za 45 USD od osoby lub sprawdzić transport lokalny. My wybraliśmy tą drugą opcję i na przyszlość: absolutnie nikomu jej nie polecam. Wyruszyliśmy o 6 rano do Liberii (3 godziny) po czym następne 2,5 godziny zajęła nam podróż do Punta Arenas. Stamtąd zabraliśmy się promem (godzine) do Paquera gdzie złapaliśmy chicken busa do Cobano. W Cobano czekaliśmy 2 godziny w towarzystwie Mojżesza - mieszkaca Santa Teresy i casado (lokalnego dania składającego się z ryżu, fasoli, krojonej kapusty, warzyw i mięsa-oczywiście w każdym kraju te same składniki;)po czym ostatecznie dotarliśmy o 19 do Playa Carmen (i to chyba nie jest niestety koniec naszych trudnych dojazdów i skomplikowanych połączeń). Suma sumarum wydaliśmy po 20 USD na osobę ale straciliśmy cały dzień na dojazd. Playa Carmen znajduje się 3 km na południe od Playa Santa Teresa. Są to jedne z najlepszych spotów w Kostaryce a Santa Teresa jest dla mnie jedną z najpiękniejszych plaż. Ogromnym plusem miejscówki jest jej lokalizacja-nie jest łatwo dostępna, bo otoczona dżunglą a drogi dojazdowe to drogi polne zamieniające się w porze deszczowej w błoto z potwornymi dziurami. Jest to bardzo urokliwe miejsce z nieskończoną ilością przyjemnych hoteli i restauracji pośród bujnych ogrodów tropikalnych z biegającymi jaszczurami o długości dochodzącej do 0,5m). Aby tam dojechać i pozwiedzać najlępiej jest wypożyczyć samochód lub quada z napędem na 4 koła. Udało nam się znaleźć nocleg za 25 USD od 2 osób (po negocjacjach recepcjonista postanowił dać nam zniżkę z 30 USD do 25 przy 5 noclegach) z dostępem do kuchni. I oczywicie fale: na Playa Santa Teresa i Carmen jest duzo miejsca dla wszystkich surferów. Plaża ciągnie się przez kilka kilometrów i można na niej znaleźć fale załamujące się i w prawo i w lewo. Niestety podczas naszego pobytu fale były duże. Po pierwsze ciężko wogóle wejść gdyż fale przy high tidzie załamują się blisko brzegu, po drugie są bardzo silne. Spot ten poleciłabym więc conajmniej średniozaawansowanym surferom. Na Playa Santa Teresa spędziliśmy 6 dni po czym udaliśmy się do Jaco.






piątek, 6 sierpnia 2010

Surfingowe zdjęcia - Nikaragua

Chwilowo jesteśmy w głębi lądu więc o falach można zapomnieć a w dodatku pada i pada. Poniżej kilka zdjęć zrobionych przez naszego słowackiego przyjaciela, fotografa Pishtiego.
Pishti nie tylko zaczął wgłębiać się w fotografię surfingową ale również w surfing :).

Zdjęcia pochodzą z Nikaragui z okoli San Juan del Sur.










wtorek, 3 sierpnia 2010

Surfing w Tamarindo - Kostaryka

Do Kostaryki dotarliśmy po 3 dniach podróży z Hondurasu. Z Bay Islands płynęliśmy promem do La Ceiby, stamtąd autobusem do San Pedro Sula. Tam musieliśmy przenocować aby następnego dnia o 4 rano wyruszyć do Tegucigalpy i Managui. W Managui następny nocleg i 3 dnia dotarliśmy do Liberii-miasta w północnej Kostaryce. Przeprawa przez granicę nie była wogóle przyjemna. Najpierw czekaliśmy 2 godziny aż nam podbiją paszport Nikaragujczycy (plus 6 USD za wyjazd z kraju!!!!) po czym dotarliśmy do urzędników Kostarykańskich. Dowiedzieliśmy się , że aby dostać stempel wjazdu musimy udowodnić nasz wyjazd poprzez pokazanie biletu. Na szczęście wydrukowaliśmy lotniczy bilet powrotny więc nie było problemu. Następnie wszyscy podróżni wypakowali swoje bagaże z autobusu w celu sprawdzenia ich przez urzędników( a urzędnik właściwie tylko przeszedł wzduż toreb i przesunąłą po nich palcami). Cała procedura trwała 2 godziny. Po dotarciu do Liberii złapaliśmy ostatni autobus do Tamarindo-naszego pierwszego surfingowego spotu. Był to zdecydowanie najwolniejszy autobus jakim jechaliśmy podczas naszej całej podróży: 60 km w 3 godziny. Oczywiście zwyczajem centralno-amerykańskim autobus zatrzymywał się prawie co 5 minut, bo przystanków autobusowych jest tutaj tyle ilu jest pasażerów. Ale co tam : PURA VIDA-jakby to powiedział mieszkaniec tego kraju. Zwrot ten jest używany w wielu sytuacjach i może oznaczać, że coś jest super, może być pożegnaniem lub po prostu zwrotem zagadującym nieznajomego a w dosłownych tłumaczeniu oznacza: prawdziwe życie. I tak żyją Kostarykańczycy: są zrelaksowani, powolni, uśmiechnięci i chętni do rozmów. Zresztą czym maja się martwić: ich kraj ma najwyższy standar życia w calej Centralnej Ameryce, najdłuższą średnią długość życia oraz jest jednym z najpiękniejszych zakątków świata. Warto też dodać, że nie posiada armii (została zniesiona w 1948 r) i jego historia nie jest naznaczona przewrotami, dyktaturami, wojnami domowymi i rewolucjami jak w innych krajach tego regionu. Stąd też może ich pozytywne nastawienie do życia wzmocnione przez gorący klimat.
W Tamarindo znaleźliśmy nocleg w przyjemny hostelu o nazwie PURA Vida oczywiście za 25 USD za 2 osoby. Od razu poszliśmy sprawdzić fale i sklepy surfingowe. Tamarindo nazywane przez lokalesów Tamagringo ze względu na ogromną liczbę mieszkających, prowadzących buisnessy jak i przyjeżdżających amerykanów jest bardzo przyjemną miejscowością z niską zabudową przy plaży na szczęście bez wielkich hoteli i ton betonu. Plaża jest kilkukilometrowa z czystym piaseczkiem a spot to beachbreak z piaskiem i kilkoma skałami na dnie. Spot ten jest bardzo dobry dla tych którzy chcieli by zacząć przygode z zielonymi falami!Niestety ruch na tych falach jest porówywalny do godzin szczytu w dużych miastach: na 10 m2 przypada kilkunastu surferów, plus mnóstwo szkółek przy samym przegu. Jest to jedyna ale ogromna niedogodność tego spotu.

Lokalesi wyróżniają cztery spoty surfingowe: Pico Grande, La Punta Del Madero, El Estero de Tama i La Isla Capitan. Poprzez rozwój infrastruktury dno się tak ukształtowało, że duże fale występują bardzo rzadko. Podczas naszego pobytu było to od 0,5 – 1,5 m w szczycie.
La Isla Capitan zlokalizowany jest jakiś kilometr od brzegu gdzie jest mała wysepka. Fale załamują się przed sporymi skałami i jest to spot zdecydowanie dla spragnionych ogromnej dawki adrenaliny.
Dookoła Tamarindo znajduję się sporo pięknych i bardziej wyzywających spotów jak: Playa Grande, Avellanas, Playa Negra. Do wszystkich tych spotów można dotrzeć tzw. Shuttle busem lub wynając samochód 4x4 i bujać sie po okolicy.

W Tamarindo podczas pory deszczowej czyli teraz najlepsze warunki panują podczas przypływu.

Deskę można wypożyczyć za 18 USD na dzień więc opłaca się kupić używaną. Zakupiłam więc deskę Rainbow o długości 7”3 gdyż w moim przypadku z krótszą nie ma co na razie pokazywac się na plaży;). Zapłaciłam 330 USD razem z nową torbą. Od pobytu w Tamarindo nasza podróż jest dosłownie podróżą z 2 deskami surfingowymi i 2 dużymi plecakami. Przy naszym założeniu, że podróżujemy lokalnym transportem jest więc to nielada wyczyn. Kierowcy autobusów nie mają nic przeciwko temu i są bardzo pomocni w umieszczaniu naszych bagaży gdzie tylko się da oczywiście za dodatkową opłatą najczęściej 1000 colonów (około 2 USD). Kostaryka jest jak dotąd najdroższym krajem podczas naszej podróży więc zdecydowaliśmy, że nie zabawimy tutaj dłużej niż 2 tygodnie. Dla przykładu małe piwko w barze to 3 dolary, gdzie w Nikaragui był to dollar. Dla budżetowych turystów to robi ogromną różnice.
Dodam jeszcze że fale były o wiele lepsze niż na zdjęciu ale jak zwykle w czasie najlepszych warunków wolimy być w wodzie niż trzymać aparat:)







poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Bay Islands - Honduras

Do Bay Islands położonych na Morzu Karaibskim 50 km na północ od miasteczka La Ceiba w Hondurasie mieliśmy chyba najbardziej skomplikowany dojazd z możliwych. Cała podróż zajęła nam 12 godzin. Wstaliśy o 5:30 aby zdążyć na barkę płynącą z Livingston do Puerto Barrios (koszt 35 quetzali od osoby). Stamtąd wzięliśmy taksówkę , która przewiozła nas przez granicę do Hondurasu (posterunek imigracyjny Gwatemali znajdował się jakieś 10 km od Honduraskiego-150 quetzali). Tutaj wymieniliśmy quetzale i oczywiście nas trochę oszukali – ale nie mieliśmy wyboru. Stamtąd złapaliśmy super wolnego chicken busa do Puerto Cortes (50 km zajęło nam 2 godziny-88 lempiras – waluta Hondurasu). Z Puerto Cortes bus do San Pedro (miał być niby bezpośredni ale kierowca zabierał kogo się dało z ulicy). Stamtąd 3,5 godziny do La Ceiby (180 lempiras). W La Ceiba cudem zdążyliśmy na prom na wyspy, który wyjeżdżał o 4.30 po południu. I to nie koniec podróży-na wyspie musieliśmy wziąść taksówkę do West End do naszego hostelu Chillies. Sukcesem było dotarcie tam w jeden dzień (nasz przewodnik Lonely Planet mówił, że jest to nie możliwe-a jednak nam się udało). Bay Islands to w zasadzie 3 wyspy: Utila, Roatan i Guanaja, które są rajem dla nurków, gdyż otoczone są drugą co do wielkości na świecie rafą koralowa. My wybraliśmy Roatan, ze względu na podobno najlepsze warunki do nurkowania i snorklingu. Podobno można zrobić jedną z najtańszych na świecie licencji nurka: kosztuje ona 325 USD i robi się ją w 3-4 dni. My jednak postanowiliśy, że musimy skupić się na surfingu i ograniczymy sie tutaj do snorklingu. Wypożyczyliśmy skuterek (25 USD na dobę) oraz płetwy i gogle (5 USD na dobę) ...i wyruszyliśmy na mały rekonesans. Pierwszego dnia nurkowaliśy w West Bay. Co tu dużo opowiadać: bawiliśy się jak małe dzieci. Czuliśmy się jakbyśmy pływali w dużym akwarium z nieograniczoną ilością kolorowych rybek, które wogóle nie przejmowały się naszą obecnością. Rafa koralowa też wygląda niesamowicie ale nie miała takich kolorów jak widzieliśy na zdjęciach. Pomimo tego pływanie w podwodnych korytarzach było fascynujące. Drugiego dnia pojechalimy skuterkiem na drugi koniec wyspy i ponurkowalimy na plaży w West End. Bay Islands są mekką dla gringos co oznacza, że jest tutaj również bardzo drogo. Po 3 noclegach postanowiliśmy, że ze względu na ceny będzie lepiej jak już wyruszymy w powrotną podróż i na surfing.