sobota, 22 maja 2010

Matagalpa I góry

Po jednonocnym pobycie w Masayi, gdzie pochodziliśmy troszkę po tamtejszym bazarze, wyruszyliśmy w drogę do Matagalpy. Droga zajęła nam 4 godziny i jak zwykle była to męcząca podróż z powodu upału głównie. W autobusie poznaliśmy Miguela, z którym pogadałam o polityce i jak to nikt nie lubi tutaj Daniela Ortegi, bo to generalnie złodziej i oportunista. Miguel zadzwonił do swojej córki i ta ugościła nas na lunchem na swoim tarasie z pięknym widokiem na góry. To co nam najbardziej się spodobało w Matagalpie to... chłodniejszy klimat. Miasto samo w sobie nie ma nic ciekawego oprócz Muzeum kawy i bardzo pomocnych mieszkańców. Spędziliśmy więc tam jedną noc (nocleg jak do tej pory znaleźliśmy najtańszy: 180 cordobas (9USD) za 2 osoby w pokoju dwuosobowym o niskim standardzie co prawda) w zasadzie tylko planując co tu zrobić w następny dzień. Matagalpa i cały region słynny jest z plantacji kawy. To tutaj w XIX wieku przybyło mnóstwo imigrantów z Niemiec na zaproszenie władz Nicaragui i założyło kilkanaście plantacji kawy. Dla mnie oczywistym wyborem było zwiedzenie plantacji kawy. Wybraliśmy więc planatacje o nazwie Selva Negra założoną przez Niemca spod Hamburga. Dojechaliśmy do Selva Negra chicken busem (koszt 20 cordobas za 2 osoby, taksówkarz chciał 500 cordobas), poźniej musieliśmy przejść 1,5 kilometra piękną alejką do samej plantacji. Jak się okazało miejsce to jest ogrome. Cała plantacja to okolo 400 ha lasów tropikalnych, pastwisk i samej plantacji kawy. Teren jest podzielony tak jakby na 2 części: turystyczną i samą plantację. Od razu zadziwił nas ...porządek tam panujący (wiadomo...Germans;) i Ordnung muss sein;) oraz trochę zimniejszy klimat. Część turystyczna to kilka budynków w stylu bawarskim oraz restauracja nad jeziorkiem. Wzieliśmy pokój dwuosobowy z łazienką (najtańsza wersja to 35 $ za 2 osoby) i postanowiliśmy w pierwszy dzień zrobić mały trekking po okolicznych górkach. Okazało się, że wcale nie jest to proste zadanie. Po pierwsze bardzo wilgotny klimat męczy bardzo przy jakiejkolwiek wspinaczce. Po drugie lasy tropikalne w tej porze są po prostu śliskie a przy podchodzeniu pod górkę kończy się to kilkoma wypadkami (przy schodzeniu jest jeszcze gorzej). Pochodziliśmy więc trochę i wróciliśmy nieźle zabłoceni i zmęczeni. Wzieliśmy prysznic i...wow...woda była gorąca. Wiadomo Germans;) (nie wiem czy wspominałam ale tutaj po prostu nie ma ciepłej wody w kranach, bo nie jest potrzebna – zbyt gorąco i zimny prysznic jest jedną z kilku rzeczy o których się marzy tutaj non stop, oprócz hamaku). Następnym miłym wątkiem była kolacja: w menu potrawy niemieckie=kapusta, ziemniaki, żeberka;))) Chyba nigdy nie jadłam żeberek ale po mesiącu diety ryżowo-fasolkowo-bananowej oczy mi po prostu zabłysnęly gdy zobaczyłam to danie. Bylo przepyszne. Na drugi dzień wykupiliśmy tour del cafe- czyli wycieczke po plantacji. Okazalo się, że prowadzi ją mąż właścicielki Pan Eddie Kuhl. Wycieczka była bardzo ciekawa. Cała plantacja to jedno małe państwo. Nie tylko hoduje się tutaj kawę lecz również jest to farma organiczna, restauracja podaje tylko potrwy wyprodukowane z lokalnych produktów. Farma wytwarza własną energię elektryczną (słoneczną i hydro). Na stale pracuje na farmie 200 osób, natomiast w czasie zbiorów kawy (październik-listpad) 500 osób. Na plantacji więc znajduje się szkoła podstawowa dla dzieci pracowników, mała klinika i stołówka. Odwiedziliśmy również miejsce gdzie oczyscza się i suszy ziarna kawy (nie wiem jak nazwać to miejsce po polsku: suszarnia?). Pan Eddie pokazał nam również krówki, konie i świnki i obiecał, ze kiedy urodzi się następna krówka to da jej na imię : Edyta (hahahah).Generlnie jestem pod wielkim wrażeniem tego jak cała plantacja działa i bogactwem jej flory i fauny. Cała wycieczka trwała 2 godziny i na pewno warto było przejechać 200 km z południa kraju aby to zobaczyć.Muszę też wspomnieć, że w końcu się wyspaliśmy (dawno nie miałam tylu nieprzespanych nocy w ciągu miesąca co tutaj.













2 komentarze:

  1. hej globtrotterzy, fajnie sie bawicie! a krowka Edyta bedzie pewnie kolejna atrakcja ameryki lacinskiej ;-)) pozdrawiam! robert

    OdpowiedzUsuń
  2. POZDROWIENIA OD KAPCIAKÓW.ŚLEDZIMY WASZE WYPADY ALE NAJLEPSZE TO BYLO KIEDY JEDLISCIE ZEBERKA Z KAPUSTą JAKOś NIE MOGę SOBIE WYOBRAżIć ZWłASZCZA EDYTY JEDZąCEJ TO DANIE.ALE WIDAć PODRóżE KSZTAłCą POD KAżDYM WZGLęDEM .EDZIA PODZIWIAM TWOJą SILNą WOLę żEBY OPANOWAć SIę PRZY ROBIENIU ZAKUPóW U TAMTEJSZYCH SPRZEDAWCóW ALE ZROZUMIAłE żE MUSIAłA BYś TO SAMA NOSIć .JA RADZIłA BYM NABYć CIężARóWKę I POTEM TE CUDEńKA OPYLIć W INTERNECIE.CIOCIA GOSIA I RESZTA

    OdpowiedzUsuń