Antigua była bardzo piękna lecz po 3 dniach chodzenia po mieście brakowało nam natury. Wykupiliśmy więc 3-dniową wycieczkę do Semuc Champey. Najeździliśmy się bardzo dużo lokalnymi autobusami i pomyśleliśmy, że fajnie by było dojechać gdzieś na miejsce nie martwiąc się o przesiadki, załatwianie noclegu i inne drobne sprawy. Za przejazd tam i spowrotem, 2 noclegi w hostelu w pokoju 4-osobowym i jeden dzień wycieczek z przewodnikiem zapłaciliśy 70 $ za osobę. Dojazd zajął nam jakieś 7 godzin. Najciekawszym etapem podróży był przejazd pick-upem w nocy po dżungli po bardzo krętych i piaszczystych drogach z lekko podpitym kierowcą, którego ulubioną zabawą była gaszenie świateł na kilka sekund. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Nasz hostel okazał się tak jakby szałasem (teraz nazywa się to eco -lodge) z 4 łóżkami oraz oknem (bez szyby oczywiście) na dżungle. Gdy usłyszeliśmy odgłosy dochodzące z głebi lasu zastanawialiśmy się co się w nocy wydarzy tzn. Jaki robak wejdzie nam do łóżka albo pogryzie. Poznaliśmy 2 osoby, które miały dzielić z nami pokój i stwierdziliśy, że jedynym wyjściem aby zapomnieć o robakach to znieczulić zmysły. Nasi współlokatorzy wyciągneli więc butelkę rumu i noc spędziliśy wesoło na pogawędkach z innymi lokalesami. Zasnęliśmy bez problemów. Rano obudziły nas różne krzyki i dźwięki dochodzące z otaczającej nas przyrody. Gdy wyjżeliśmy przez okno okazało się, że mamy przepiękny widok na okoliczne góry, ogród oraz na rzekę. Semuc Champey to bardzo mała wioska a swą sławę zawdzięcza wapiennemu mostowi ponad którym znajdują się małe tarasy krystalicznie czystej wody idealnej do pływania. Na początek wybraliśmy się na spacer aby spojrzeć z góry na tarasy (widok niesamowity co można zobaczyć na zdjęciu) po czym spędziliśmy godzine pływając w basenikach. Po kąpieli zaliczyliśmy tzw. tubing ( spływ rzeką w oponach: nawet nie wiedzieliśmy, że ten sport ma nazwę, bo przecież na oponach pływaliśmy całe lato w basenie w Kucharach;). Najciekawszą jednak pozycją programu był caving: czyli eksploracja jaskiń. Tereny wokół Semuc są słynne z jaskiń, stalaktytów i stalagmitów oraz żyjących tam nietoperzy ( największa jest jaskinia w Lanquin, dobrze przygotowana dla turystów). Przed wejściem do jaskini Santa Maria w Semuc Champey dostaliśmy do ręki świecę i przywiązano nam sznurkiem flip-flopsy do stóp. Myślałam, że pochodzimy po jaskiniach, pooglądamy nietoperze i stalaktyty i na tym koniec. Jak się okazało jaskinie były pełne wody i...musieliśmy pływać ze świeczką aby przedostać się do nastęnego pomieszczenia. Przewodnik był nieźle przygotowany (skakał z kamienia na kamień prawie po omacku) i również spowodował niemały wzrost adrenaliny (przynajmniej u mnie). Oprócz pływania po ciemnych jaskiniach, musieliśmy wchodzić po drabinach przy wodospadzie (wszystko w ciemnej jaskini)!!!opcją było tutaj wejście po wodospadzie po linie!!!Musieliśmy przeciskać się przez wąskie szczeliny, wspinać się po śliskich kamieniach i skakać do wody. Punktem kulminacyjnym wycieczki był skok ze ścianki (z 4-5 metrów) do jaskiniowego zródła (ja zrezygnowałam ze skoku, Marcin odważył się i podobno warto było) przy blasku świec. Taka wycieczka nigdy nie przeszła by w Europie. Ze względów bezpieczeństwa musielibyśmy pewnie conajmniej założyć kaski z latarką i odpowiednie buty a nie klapki i świeczki (hahahha). Ale pojęcie bezpieczeństwa a raczej wymogów bezpieczeństwa jest w Ameryce Centralnej troszkę inne niż u nas (jednym z przykładów są wchodzący na dach chicken busów chłopcy podczas jazdy autobusu).Muszę przyzać, że w pewnych momentach byłam przerażona i kwiczałam z innymi dziewczynami, ale ...bardzo mi się podobało!!!Nie ma jak to dawka pozytywnej adrenaliny. Cała wycieczka trwła 2 godziny i wszyscy byli zachwyceni i przeżywali conajmniej 2 godziny. Po całym dniu tak pozytywnych wrażeń padliśmy w naszym eco-hostelu na maxa zmęczeni- i spaliśmy chyba z 10 godzin nietknięci przez dunglowe insekty lub przynajmniej zupełnie nieświadomi tego co może się wydzrzyć w dźungli nocą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz